czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział X


Kol:


Kiedy wszedłem do "pokoju" Hanail, ona siedziała na łóżku z miną pełną pogardy i zniecierpliwienia.
- No wreszcie! Myślałam ze się już nie pojawisz. Jak na wampira strasznie wolno się poruszasz. - rzuciła opryskliwie.

- Przepraszam, że niby co? Nie dość, że zachowujesz się jak jakiś bachor i wychodzisz gdzieś, nie wiadomo gdzie, kiedy miałaś siedzieć tu i czekać na mnie, to jeszcze masz do mnie wonty, że nie bawię się w twoją niańkę? - prychnąłem oburzony.

- Po pierwsze to byłam się tylko na chwilę przewietrzyć, wiesz z moją nogą daleko nie mogłam odejść, a po drugie to właśnie bawisz się w moją niańkę, za każdym razem siedzisz mi na ogonie i mnie pilnujesz - odpowiedziała równie donośnie.

- Uważasz że cię pilnuję? To wiesz co... od dziś już tego nie będę robił, daje ci zupełnie wolną rękę, ciekawe jak dostaniesz się do Mathis bez mojej pomocy - rzuciłem pewny siebie.

- Wierz mi, ja dostanę się tam dużo szybciej niż - zaśmiała się bezczelnie.
Miałem już dość towarzystwa Hanail, więc wyszedłem natychmiast ze szpitala udając się przed siebie, jedyne na co w tej chwili miałem ochotę to by pozabijać kilku, może kilkunastu ludzi, choćby dla odstresowania.


Caroline :


Jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się z Klausem w umówionym wcześniej miejscu. Miałam nadzieję, że wiedźma nie odrzuci nas z kwitkiem, choć wydawało się to niemożliwe z tym, jak bardzo bezlitosny Klaus potrafi być.

- Witaj, kochana – przywitał się z uśmiechem na ustach, za który czasami chciałam mu przyłożyć i jednocześnie zrobić… inne rzeczy.
Nie skomentowałam jego zachowania, jedynie uśmiechnęłam się sztucznie i z wymowną miną spojrzałam przed siebie.
- Możemy iść? – spytałam retorycznie.
- Skąd te pośpiech? – zapytał wręcz zdziwiony.
- Hanail sama się nie odnajdzie – odparłam – poza tym możliwe, że jest w niebezpieczeństwie i czeka na czyjąś pomoc.
Dobrze wiedziałam, że Han dałaby sobie sama radę, ale mimo wszystko martwiłam się o nią, w końcu nie widziałam jej od dwóch dni, to nie w jej stylu tak znikać bez zapowiedzi. Nawet nie wzięła telefonu. Kto wie, czy jej nie ukradli?
Resztę drogi do czarownicy przeszliśmy w ciszy.

Hanail :


Kiedy Kol oddalił się wystarczająco daleko od szpitala bym mogła wyjść, zdjęłam bandaż z nogi i założyłam swoje czarne szpilki które leżały koło mojego łóżka szpitalnego, przebrałam się w moje ciuchy, w moich jeansach była spora dziura znajdująca się pod kolanem. Wpadłam na pomysł by je trochę "ozdobić", wzięłam nóż z tacki na której leżał mój dzisiejszy obiad i poprzecinałam moje spodnie w kilku miejscach, trwało to trochę bo nóż był dość tępy. Takie ciut przerobione spodnie założyłam na siebie, po czym wypisałam się ze szpitala, na szczęście o 14. pielęgniarki w recepcji się zmieniają, więc nie miałam żadnych problemów z wypisaniem się. 
Przed samym wyjściem ze szpitala przeszłam się na chwilę do pokoiku z krwią, wzięłam 2 woreczki krwi mojej grupy krwi, jakby co muszę mieć w zapasie do mej wielce rannej nogi. - Nie rozumiem jak Kol może być tak naiwny?, zaśmiałam się i szybko wyszłam, po czym udałam się w stronę Mathis, nie mogłam przegapić dzisiejszego ogniska, co tam że nie mieszkam w Mathis, ważne że będzie impreza, muzyka i darmowy alkohol. 

Kol :


Moja droga do Mathis miała kilka przystanków, więc się przedłużyła, ale mimo to wątpiłem, że Hanail będzie tam przede mną, lecz się myliłem. 
Pierwsze miejsce, gdzie się udałem, gdy dotarłem do celu to był mój samolot, potrzebowałem się obmyć z całej tej krwi i przebrać w czyste ubranie. Kiedy wszedłem do samolotu, ujrzałem śpiącą w moim fotelu Hanail, byłem wtedy jednocześnie wściekły, zdruzgotany, ale także pełen podziwu, nie rozumiałem, jak ona mogła pojawić się tu wcześniej niż ja? Zostawiłem wszystkie myśli, w końcu musiałem się oporządzić, wziąłem czyste ciuchy i ruszyłem nad jeziorko.

Hanail :

Kiedy Kol wyszedł z samolotu wyskoczyłam szybko z fotela i natychmiast zaczęłam się przebierać w "strój wizytowy". W końcu nie mogę pójść na imprezę w tych samych ciuchach, w których wczoraj chodziłam cały dzień. Wyjęłam torbę z ciuchami, które zabrał Kol porywając mnie tutaj, niestety były to ciuchy Caroline, które kupiliśmy na naszym wieczorze integracyjnym przed naszym planowanym wyjazdem. Na szczęście w tych ciuchach znalazła się czarna skórzana sukienka, którą wprost wepchałam w jej ręce podczas zakupów. Stwierdziłam, że ją na chwilę pożyczę, na szczęście moja czarne szpilki pasują do wszystkiego, lecz na przyszłość muszę się zaopatrzyć w większą ilość ciuchów, żebym mogła sobie poprzebierać w strojach.
Kiedy się szybko przebrałam i odłożyłam wszystko na miejsce, wskoczyłam na swoje miejsce, gdzie "spałam", niedługo później wrócił Kol.
Zaczął szmerać coś pod nosem, szkoda że nic nie zrozumiałam, poszwendał się trochę po samolocie, a później położył spać - myślałam, że już nigdy nie zaśnie, a po moim wypadzie na ognisko nici, na szczęście było inaczej.
Wyskoczyłam z samolotu już przebrana i ruszyłam na imprezę.

Caroline:


Dwadzieścia minut później stanęliśmy przed starszym budynkiem, w mniej zamieszkałej części Nowego Orleanu. Mimo wszystko i tak to miejsce miało swój własny klimat, na dziwny sposób podobało mi się tu.
- To tutaj – odezwał się Klaus, jakby to nie było oczywiste, jednak nie skomentowałam tego, tylko spojrzałam na niego.
- Strasznie – mruknęłam pod nosem i weszłam za pierwotnym do czegoś, co trochę przypominało sklep.
Wraz z naszym wejściem zadzwonił dzwonek nad drzwiami. Kolejny sklep z ziołami i innymi bzdurami od wiedźm? Rozejrzałam się po wnętrzu i tak jak się spodziewałam, zobaczyłam następny wiedźmini sklep. Ile jeszcze ich spotkam?
Zza zasłony z koralików wyszła uśmiechnięta wysoka, ciemnowłosa kobieta, która na nasz widok zmrużyła oczy i przybrała wrogą minę. Okej, może to było przez Klausa, w końcu nie cieszył się zbyt dobrą opinią wśród… właściwie wśród nikogo.
- Witaj, Victorio – powiedział Klaus z typowym gentlemańskim uśmieszkiem, może nawet lekko złowieszczym. 
- Klaus – mruknęła ostro, patrząc na niego z cieniem strachu w oczach, ale starała się tego tak bardzo nie pokazywać – czego chcesz? – niemalże warknęła.
Matko, dlaczego Mikaelson nie może mieć choć jednego przydatnego przyjaciela, tylko samych wrogów, którzy robią coś dla niego wyłącznie ze strachu o swoje życie i o życie bliskich? Serio? Kątem oka zauważyłam, jak Klaus robi się podenerwowany i już przełączył się na tryb „zabiję Cię, jeśli nie zrobisz tego, czego żądam”. Niepohamowana złość to u niego normalka. Przywykłam, chociaż dalej mi to przeszkadzało. Zostawiłam sprawę Klausowi, tylko ze względu na jego mocny autorytet.
- Zlokalizujesz pewną osobę – mówiąc to podał brunetce kolczyki należące do Hanail, które jej zwinęłam.
Byłam pewna, że mnie za to zabije, ale najważniejsze było teraz to, żeby się odnalazła.
Victoria popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem i chwyciła mocno biżuterię, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Klausem. Była odważna jak na śmiertelnika, jednak nie odważyłaby się sprzeciwić pierwotnemu. Postanowiłam przerwać ciszę, która przedłużała się w nieskończoność.
- Mogłabyś się pospieszyć? To naprawdę ważne – wtrąciłam, a ona spojrzała na mnie, jakbym dopiero co weszła.
- Zaklęcie wymaga skupienia – rzuciła dobitnie i patrzyła na nas znacząco.
- Nieważne, po prostu to zrób – podniosłam brwi do góry i skrzyżowałam ręce na biuście.
Odwróciła się od nas na pięcie i poszła na zaplecze. Przez chwilę pomyślałam, że nas olała i zwiała tylnym wyjściem, ale moje wątpliwości się rozwiały, kiedy wyszła z mapą USA. Rozłożyła mapę na blacie i rozsypała jakiś proszek, po czym wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła wymawiać zaklęcie. Zupełnie nie miałam pojęcia co mówi, a może powinnam zacząć chodzić na lekcje łaciny?
Trwaliśmy z Klausem w ciszy, dopóki proszek przestał się poruszać i stanął w jednym miejscu. Florence, South Caroline. Co za ironia.
- Już.
- To daleko – wyrzuciłam z siebie i westchnęłam, nie zamierzając dziękować Victorii.
- To nawet bardzo daleko – Klaus zmrużył podejrzliwie oczy i przyjrzał się wiedźmie.
Brunetka jednak stała niewzruszona.
- Podałam wam miejscowość, teraz idźcie – warknęła.
Mikaelson jeszcze przez chwilę przyglądał się Victorii i nagle, jakby z czegoś rezygnując ruszył w stronę wyjścia. Zrobiłam to samo. Czeka nas długa podróż. Chyba aż ZA długa.

Kol:

Obudził mnie głos kroków, były to kroki Hanail, gdzie ona się wybiera? Przecież niby ma coś z nogą. Wiem, że miałem się nie mieszać, ale bardzo ciekawiło mnie, gdzie ona idzie. Szybko się ogarnąłem i wyskoczyłem za Hanail. Szła powoli, jak na bardzo poszkodowaną dobrze jej wychodziło chodzenie na szpilkach. Nie wierzę, że dałem się aż tak oszukać...
Zatrzymała się przed bramką prowadzącą na ognisko w lesie, mogłem się domyślić, że idzie na jakąś imprezę, bo gdzie indziej...?
Dość długo rozmawiała z facetami którzy pilnowali wejścia, a później nagle zniknęła - wiedziałem, że w jakiś niewiadomy sposób dostała się do "środka".
Nie wiem co mi strzeliło do głowy ale stwierdziłem, że na nią poczekam. Ciekawe, co zrobi na mój widok, gdy dowie się, że wszystko wyszło na jaw.

Hanail :


Nie było trudno dostać się na imprezę, bramkę przez którą trzeba było przejść pilnowali 2 ochroniarze, w prawdzie trzeba było mieć jakiś dowód, iż mieszka się w Mathis lub w jego okolicach, ale od czego się ma wrodzony urok lub wampirze zdolności. Kiedy jeden z ochroniarzy zapytał się o mój dowód meldunku, zaczęłam kręcić.
- Ale wie pan, niestety nie mam nic ze sobą, bo tak się śpieszyłam by dotrzeć na czas, że aż zapomniałam zabrać ze sobą moją torebkę, a w niej miałam wszystkie dokumenty. - trochę bez sensu, że na to ognisko mogą wchodzić tylko określone osoby.
- Bez dowodu nikogo nie wpuszczamy - warknął blondyn
- Ale moglibyście zrobić jeden mały wyjątek, taki malusi. - dalej próbowałam, lecz nie dawało to żadnych rezultatów, wiedziałam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy ten drugi - brunet, nie chciał także mnie wpuścić, a wręcz mnie wyprosił, cytując jego słowa: "nikt cię tutaj nie wpuści bez żadnego dowodu, więc możesz  się stąd wynieść i nie zagradzać kolejki.'', udając że się oddalam szybko się wślizgnęłam do środka. Impreza, chociaż dopiero się zaczynała, to wbrew moim przekonaniom liczyła dużo osób.
Nie wierzę, że takie małe miasteczko ma aż tylu mieszkańców, ale cóż to nie moja sprawa.
Nie przyszłam tu kontrolować, lecz się bawić, od razu w oczy rzucił mi się stół z napojami wysokoprocentowymi, nie wiem jak to jest, ale za każdym razem pierwsza znajduje je.
Niestety stolik ten był pilnowany przez kilku nastolatków, kiedy podeszłam chcąc się poczęstować trunkiem, jeden z nich zagrodził mi drogę.
- Na starość suszy co? - rzucił bezczelnie, nie jestem jeszcze taka stara!
- Że co proszę, bo chyba mi się przesłyszało... - udawałam, że nie słyszałam tamtego.
- Paczcie, na dodatek głucha - rzucił w stronę swoich kolegów, miałam ochotę wtedy rzucić się na niego i pokazać kły, które ta stara głucha baba posiada - w każdym znaczeniu, a zwłaszcza tym dosłownym. Odeszłam nie dając dalej się prowokować.
Usiadłam na pniu, który leżał przy ognisku. Wszyscy gadali, pierwszy raz od dawna czułam się inna, nie pasowałam tam, nikogo nie znałam. Powoli zaczynałam uważać, że tam nie pasuje, a jak dla mnie to dziwne uczucie, bo zawsze potrafiłam się wpasować. Postanowiłam się przejść, impreza mieściła się w lesie, więc obszar był dość duży, bawiło mnie to, że cały las jest ogrodzony, lecz wejście na imprezę jest tylko jedno, biedni ludzie, którzy muszą obejść cały ten teren by się tu dostać.
Po mojej "małej wycieczce", która trwała prawie godzinę wróciłam do punktu wyjścia, stwierdziłam że żadne dzieciaki nie będą mi mówić co mam robić, chcę się napić to piję i koniec kropka.
- O babcia wróciła - zaśmiał się, ten sam dzieciak, co poprzednio nabijał się ze mnie. Stwierdziłam, że podejdę do tego w inny sposób.
- Babcia? Serio? Uważacie, że jestem stara, co nie jest prawdą, a żeby wam to udowodnić mam dla was wyzwanie. Jesteście stąd więc teren znacie idealnie, ja jestem przyjezdna. Na końcu lasu rośnie jabłoń z wyjątkowymi jabłkami, osoba, która obiegnie cały las i wróci tu  z jednym z jabłek pierwsza, dostaje cały ten stół z trunkami. Co wy na to? - byłam pewna swej wygranej, szczerze to nawet nie chciałam nic udowadniać, prawda jest taka, że chciałam zobaczyć ich miny.
- Łatwizna - krzyknął jeden - ale nam to się nie opłaca, bo alkohol jest nasz, więc wygrywając nic nie zyskamy - dopowiedział inny
- Macie rację, no więc jeśli wygracie oddam wam mój złoty zegarek - zaproponowałam.
- A kto to będzie pilnował? - rzucił wysoki brunet
- Możesz nawet ty, ugadajcie się - dałam im samowolę - dla mnie najważniejsze jest, żebyś ty biegł ze mną - wskazałam na żartownisia.
- Spoko - rzucił lider grupy, ja zdjęłam szpilki i na znak startu ruszyłam. Na początku dałam chłopakowi przewagę i, zamiast biec szłam pomału, reszta grupy się śmiała, kiedy zniknęłam w środku lasu użyłam swoich wampirzych zdolności i po 3 minutach wróciłam z 4 jabłkami. Grupa pilnująca cała zdębiała na mój widok. Usiadłam w mało widocznym miejscu by zachować element zaskoczenia u Troia - jakoś tak miał na imię.
Dumny Troi wracał zdyszany z jednym jabłkiem, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu, nie wiedząc że go wyprzedziłam.
- No to chłopcy szykujcie się na zysk, na babcię jeszcze trochę poczekamy, ale złoto jest już nasze - wydusił z siebie zdyszany chłopak. Jego koledzy nic nie mówili. Gdy już był wystarczająco blisko wychyliłam sie zza drzewa, za którym stałam.
- No, nieźle biegasz, ale nie tak dobrze jak ja - puściłam złowieszczy uśmiech. - No to co dziś serwujemy? - dodałam po chwili
- Ale jak? - chłopak zrobił taką minę na którą czekałam - To nie możliwe....ONA OSZUKIWAŁA - zaczął krzyczeć.
- Oj, ktoś nie umie przegrywać... - tym razem to ja się droczyłam z nim. - Najwidoczniej, aż taka stara nie jestem.
Reszta jego bandy powoli się zwijała, nie mogłam na nich patrzeć, przyszli się bawić, a ja im popsułam zabawę, nie wiem, czy zrobiło mi się ich żal, ale pod wpływem emocji krzyknęłam:
- Ej, czekajcie, to że przejęłam wasz alkohol nie oznacza, że macie sobie iść. Czy wy wiecie, jak głupio się pije samemu na imprezie? Taka impreza jest do bani... - patrzyli się na mnie tępym wzrokiem, chyba byli pewni, że żartuje.
- Zresztą, nie chcę waszych procentów, możecie sobie je zatrzymać, ja załatwię sobie lepsze - uśmiechnęłam się do nich i ruszyłam przed siebie.
Im się później robiło tym więcej ludzi przybywało cieszył mnie ten widok, może poznam sobie jakiegoś księcia z bajki - uśmiechałam się sama do siebie.
Na drugiej stronie lasu o 22., czyli za 5 minut miała się odbyć dyskoteka, mmm.... moje klimaty.

Elena :


Był już późny wieczór, dość długo siedziałam w pokoju sama, musiałam sobie to przemyśleć, mam nadzieję, że moje zachowanie skłoni Damona do refleksji. Wpadłam na świetny pomysł, już od paru dni chciałam się wydostać z Nowego Orleanu, a dziś mam taką okazję, stwierdziłam że mogę wybaczyć Damonowi to kłamstwo, ale nie za darmo.
Zeszłam na dół gdzie siedział Damon i Stefan, czy oni tu przesiedzieli całe popołudnie? Zresztą,  nieważne.
- Damon, musimy pogadać - mówiłam bardzo poważne - po pierwsze to musimy pogadać co do Hanail, a po drugie chcę jak najszybciej wyjechać z Nowego Orleanu. - dodałam.
- Gadać o Han? Niby po co? I co chcesz wiedzieć? - prychnął opryskliwie.
- Mógłbyś zacząć od tego skąd znasz Han, kim dla ciebie jest i dlaczego mnie okłamałeś - rzuciłam.
- Eleno, naprawdę nie chcesz wiedzieć żadnej z tych rzeczy, a teraz nie możemy wyjechać z Nowego Orleanu, choćby dlatego, że twoja blond koleżanka nie wróciła, a jak już wróci to przydałoby się jej pomóc w szukaniu Hanail.
- Co cię obchodzi szukanie Hanail ? - skrzywiłam się.
- Bo Hanail jest dla mnie, jak dla ciebie na przykład Stefan - rzucił ciut zdenerwowany.
- Co masz na myśli? - dalej drążyłam temat.
- Nie dasz mi spokoju jeśli ci nie powiem wszystkiego nie ? - zapytał retorycznie - No więc ja i Hanail byliśmy kiedyś razem, teraz się przyjaźnimy, nie powiedziałem ci o tym, bo byś nie chciała nigdzie z nią jechać, a zależało mi, żebyś dobrze się bawiła i odpoczęła. A teraz, gdy zaginęła to powinienem pomóc jej szukać, co skutkuje, że powinienem zostać tu, chociaż przez kilka dni.
- Czy ja dobrze zrozumiałam, spędziłam 2 tygodnie z twoją byłą? - byłam oburzona, jak on tak mógł mnie potraktować...?
- Ta. - rzucił obojętnie - i z tego, co słyszałem to się dobrze bawiłaś - puścił do mnie wredny uśmiech.
Ruszyłam do góry do pokoju, wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam się pakować.
Kiedy zdjęłam z półki ostatni stos ciuchów za ziemię, spadło zdjęcie, na którym byłam ja, Care i Hanail, porwałam je i wyrzuciłam. Kiedy skończyłam się pakować i zeszłam na dół, rzuciłam do Damona krótko:
- Albo wybierasz mnie i wyjeżdżasz ze mną, albo wybierasz Hanail i możesz tu sobie zostać. Masz 5 minut na zastanowienie - zmierzył mnie tylko wzrokiem.

Hanail: 


Dzisiejszą zabawę mogę zaliczyć do udanych, chociaż jeszcze się nie skończyła.
Kiedy usiadłam by odpocząć po długim tańczeniu, zza drzew wybiegł wysoki chłopak, który był cały we krwi, a do tego strasznie krzyczał. Podeszłam do niego, żeby go zatrzymać i uspokoić, niestety zahaczył się o korzeń drzewa i wywrócił prosto na mnie, przez co miałam wszędzie jego krew.
Poczułam nęcący zapach i przełknęłam ciężko ślinę, starając się kontrolować sycące pragnienie. Wstrzymałam na chwilę oddech, ale to nic nie dało, w końcu byłam wampirem, a oszukiwanie samej siebie i picie syntetycznej krwi nie mogło zastąpić tej prawdziwej. Nie potrafiłam i zdecydowanie nie chciałam skrzywdzić tego dzieciaka, więc odsunęłam go od siebie i kazałam jak najszybciej uciekać.
Chłopak z wielkim przerażeniem w oczach odwrócił się ode mnie, po czym ruszył biegiem w przestrzeń. Nadal czułam woń jego krwi, która potęgowała chęć pożywienia się. Walczyłam sama ze sobą, jednak poddałam się. Niestety ludzie są zbyt wolni, a ja zbyt szybka. Musiałam spróbować, chociaż odrobinę. Najwyżej potem wymazałabym mu pamięć.
Chwyciłam jego ramiona i gwałtownie odwróciłam do siebie. Nie panując nad instynktem drapieżnika, wgryzłam zęby w szyję chłopaka. Wypełniła mnie euforia, której nie czułam od około sześciu lat.
Nie potrafiłam przestać, nie chciałam tego. Chciałam więcej i więcej. Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak upadł na ściółkę i nawet nie przejęłam się nim zbytnio. Trwałam w jakimś transie, jedyne czego pragnęłam to krew. Postanowiłam znaleźć tamtego wampira, który zaatakował biednego chłopaka. Okazało się to nie być takie trudne. Zaskoczyłam go od tyłu, także nie miał szans na ucieczkę. Mój głód był tak wielki, że zawładnął całym umysłem, przejmując nade mną kontrolę.
Szybko przestałam zwracać uwagę na kim się żywię, czy to był człowiek, czy wampir. Najważniejsze było to, że miał krew. Zabijałam kolejno jeden po drugim, a apetyt rósł z każdą kroplą. Zdarzało mi się nawet pożywić na wilku, który zostawił po sobie ślad w postaci zadrapania na mojej skórze, a to wcale się nie goiło.
Kiedy nagle przestałam, a zdrowy rozsądek wreszcie powrócił, zorientowałam się, co właśnie zrobiłam. Spojrzałam na moje roztrzęsione ręce, które były całe we krwi. Krwi niewinnych ludzi.
- O nie – wyszeptałam nieswoim głosem.
Jak ja mogłam to zrobić? Jak mogłam zabić tych wszystkich niewinnych ludzi? Na początku próbowałam sobie wytłumaczyć, że kiedyś i tak by umarli, ale zabiłam ponad pięćdziesiąt osób. To nie było NIC. To było prawdziwe ludobójstwo. Takich rzeczy nie można wytłumaczyć sobie w prosty sposób. Czułam się z tym strasznie źle. Nie mogłam uwierzyć, że dopuściłam się do takiego czynu i poddałam się pokusie. Cholera. Szybko stwierdziłam, że na dziś koniec imprezy. Z bólem serca pozbyłam się ciał i postanowiłam, jak najszybciej wrócić do samolotu, zasnąć i nie pamiętać tego zdarzenia. 

Kol :


Kiedy Hanail wyszła z lasu, miałem ochotę wyskoczyć i krzyknąć coś w stylu ,,A młoda dama co tu robi o tak później godzinie sama?''. Niestety szła dość szybko. W prawdzie mogłem ją dogonić, ale coś mnie powstrzymało, żebym tego jeszcze nie robił. Stwierdziłem, że trochę poczekam z moimi planami, choćby dlatego, że Hanail szła dość w nerwowym nastroju - miałem zamiar dowiedzieć się, co się stało.
Zacząłem ją śledzić, chociaż prawda jest taka, że śledzę ją już od dłuższego czasu... ale nieważne.
Hanail podążała chyba w stronę samolotu, tak mi się wydawało. Za Hanail od jej wyjścia z zabawy szedł jakiś podejrzany typ, ciągle ją śledził. Zachowywałem dość duży odstęp, ale i tak słyszałem, nerwowy oddech gościa, wiedziałem, że coś kombinuje. Nie zbliżałem się do nich, aż do momentu, kiedy nie zauważyłem przedmiotu, który chłopak trzyma w dłoni - była to strzykawka.
Odruchowo rzuciłem się na niego, kiedy ja wbiłem swoje kły w jego szyję, poczułem coś ostrego w swojej, to był ułamek sekundy kiedy chłopak wstrzyknął mi zawartość strzykawki...



XXXXXXXXXXXXXXXXX

Po pierwsze BARDZO PRZEPRASZAM WAS ZA OPÓŹNIENIE, ale mamy rok szkolny, a za tym idą sprawdziany, sprawdziany, kartkówki i brak czasu, a ja ze siedzie w 3 klasie to mam jeszcze pełno próbnych sprawdzianów, i dodatkowych godzin na które trzeba chodzić (bo zeszły rocznik źle napisał egzamin, to my mamy teraz cierpieć)
No więc jak już skończyłam się tłumaczyć to powiem tak, szczerze to nie wiedziałam jak zakończyć ten rozdział, czy tak jak teraz czy jeszcze coś dopisać......, moje ambicje były większe niż jak jest naprawdę, no i łatwiej mi by było wam to opowiedzieć co miałam na myśli niż pisać, bo pisząc nie można mieć za dużo powtórzeń, a z tego co zauważyłam to w dzisiejszym rozdziale słowem które się w dużej ilości powtarza to : Stwierdziłem, postanowiłem...... (nie wiem może mi się tylko to zdaje, ale to moje odczucie). :3
                                                                                                                           
~ Mikaelsonowa :3

Ojaciękręcę, witam Was, drodzy czytelnicy tego wspaniałego bloga, na którym zaszczyt mi wystąpić (lol). Nie wiem tak w sumie co powiedzieć, ani tym bardziej napisać, ale co tam. Potwierdzam, że szkoła wciąga człowieka i potwierdzam, że Justi ciągle się uczy! xD Same sprawdziany ma i próbne testy. Ach, te życie. :p Oficjalnie zostałam współautorką bloga, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza xD Postaram się sprawować jak najlepiej! :D Także do napisania, kochani. <3
Pozdrawiam i życzę super weekendu. <3

~ ArtisticSmile <3